Gazeta Wyborcza dotarła do informatorów, ośmiu maklerów lub ich szefów z niezależnych firm handlujących prądem na warszawskiej giełdzie energii, którzy anonimowo donoszą o nieprawidłowościach przy transakcjach.

Do sierpnia 2010 r. kontrakty pomiędzy elektrowniami a tzw. spółkami obrotu, były zawierane jak zwykłe umowy sprzedaży pomiędzy dwiema firmami. Jednak od sierpnia ubiegłego roku elektrownie wchodzące w skład czterech wielkich państwowych grup, Tauronu, Enei, Energi i Polskiej Grupy Energetycznej muszą sprzedawać prąd na giełdzie lub w przetargach. Dzięki temu ceny miały być konkurencyjne, a klienci mieli płacić mniej.

Teraz jednak wychodzi na jaw, że na giełdzie dzieje się coś dziwnego. Otóż spora część sprzedaży rocznych kontraktów na 2011 r. odbywała się w kilka sekund. Informatorzy Gazety Wyborczej wyjaśniają, że żaden makler nie jest w stanie tak szybko zareagować, ponieważ trzeba się zastanowić, zanim się podejmie decyzję o zakupie. Maklerzy podejrzewają więc, że transakcje mogą być "ustawiane" wewnątrz grup energetycznych, a ponadto spora część przetargów jest umawiana między grupami. W efekcie cena nie jest rynkowa, co odbija się na klientach.

Sprawą zainteresowało się Towarzystwo Obrotu Energią - organizacja skupiająca firmy energetyczne. Opracowało raport, w którym zwraca uwagę m.in. na podejrzaną transakcję z 15 listopada 2010 r. "W ostatnich trzech minutach notowań ciągłych cena została obniżona w 6 transakcjach ze 193,7 do 191,8 zł za megawatogodzinę" - czytamy. Jak informuje Gazeta Wyborcza, "kolejna transakcja obniżyła cenę do 191,50 zł. Niedługo po tym odbywał się na giełdzie przetarg na dostawę 100 MW mocy, wart ponad 1 mld zł, a organizująca przetarg firma wyznaczyła cenę właśnie na 191,50 zł. Aukcja została , był tylko jeden chętny sprzedać energię po takiej cenie. Gdyby w tym samym czasie sprzedawał ją na rynku, zarobiłby prawie 1,8 mln zł więcej. W tym samym czasie na rynku cena wzrosła już do 193 zł". W raporcie TOE czytamy: "Powyższa sytuacja wskazuje na wystąpienie ustawionych transakcji skoordynowanych pomiędzy firmami". Za takie działanie maklerom grozi do dwóch lat więzienia. TOE nie wysłało jednak żadnego pisma do giełdy.

To nie jedyna taka dziwna transakcja. Warto wyjaśnić, m.in. dlaczego jest tak dużo aukcji zakupowych (organizowanych przez kupujących, czyli spółki obrotu energią), a tak mało sprzedażowych (organizowanych przez elektrownie). Tymczasem zorganizowano tylko kilka przetargów sprzedaży, z czego żaden nie doszedł do skutku.

 Sprawą zainteresował się Urząd Regulacji Energetyki. Zwrócił się do giełdy o udzielenie informacji, kto organizował przetargi na giełdzie, ale zdaniem giełdy ma do tego prawo tylko Komisja Nadzoru Finansowego. "Szkoda, że nie dostaliśmy listu od TOE, wtedy musielibyśmy podjąć jakieś działania. Jeśli ktoś złoży wniosek, to pierwszy zaniosę go do KNF" - powiedział dziennikarzom Gazety Wyborczej szef giełdy energii Grzegorz Onichimowski. On sam wątpi jednak, by transakcje były ustawiane.